środa, 28 sierpnia 2013

Django (historyczne tło)

„Django” Quentina Taratino nie jest filmem historycznym. Jest jednak umieszczony
w rzeczywistości, którą można nazwać „historyczną”. Oczywistym jest, że takowa będzie zmodyfikowana na potrzeby poetyki filmu, dlatego postaram się zaznaczyć kilka kwestii, które świadomy widz powinien wiedzieć.
Kilka głównych informacji o filmie gwoli przypomnienia: dwóch łowców głów szuka małżonki jednego z nich. Wszystko odbywa się w tle dziewiętnastowiecznych amerykańskich plantacji w przeddzień wojny secesyjnej. Niewolnictwo kwitnie, ale coraz silniejszy jest także ruch abolicjonistów.
„Naginanie historii” odbywa się w zasadzie na jednej płaszczyźnie, zaś na innej stosunek do tejże wydaje się godny szacunku.
Zajmę się najpierw tym „naginaniem”. Chodzi mianowicie o traktowanie niewolników przez właścicieli plantacji. W „Django” stosunek tenże jest przedstawiony z sadystyczną pasją psychopaty. Niewolnicy są bici do utraty tchu i bezlitośnie zabijani. Za przykład niech posłuży scena, w której Calvin Candie każe psom zagryźć D'Artagnana. Znamienna jest szczególnie jego przemowa zaraz przed tym – że prowadzi biznes i zapłaciwszy za czarnego pięćset dolarów, oczekuje pięciu walk, inaczej uważa inwestycję za nieopłacalną. Za to całkiem intratnym interesem jest dla niego rozkaz zagryzienia tego właśnie Murzyna, na którego wydał pięćset dolarów.
Nie zamierzam twierdzić, że los niewolników w USA był sielankowy, jednak sadyzm to lekka przesada. Niewolnik był przede wszystkim narzędziem i własnością, a logiczne jest, że o własność się dba, żeby dobrze spełniała swoje zadanie. Niewolnicy nie mogli więc być tak strasznie torturowani i ot tak zabijani (chyba, że ze względu na jakieś ciężkie przewinienie i w tych miejscach oddaję autorowi scenariusza honor), gdyż: a. popsułoby to morale reszty (mogłoby nawet dojść do buntu – nie sądzę, żeby czarnoskórzy mieli rzeczywiście szczególnie rozwinięty obszar mózgu odpowiedzialny za służalczość), b. zniszczone narzędzie źle pracuje.
Pokłony należą się Tarantino za doktora Schulza. Abstrahując od „ochów i achów” nad grą aktorską i konstrukcją bohatera, chciałbym się skupić na jednej z końcowych scen, która pozornie może wydawać się bezsensowna, jednak jeśli przyjrzymy jej się z odrobiną historycznych informacji, zauważymy że jest nie tylko całkowicie logiczna, ale także fantastycznie zgodna z mentalnością ówczesnych sfer wyższych (choć przyznam, że jej wpasowanie w fabułę wyglądało na trochę naciągane).
Chodzi mianowicie o scenę, w której Schulz zabija Calvina. Nasz łowca głów był zdecydowanym abolicjonistą, a przy tym wykształconym i obytym w towarzystwie europejskim dżentelmenem. Dlaczego nie chciał po prostu podać ręki Calvinowi i wolał zastrzelić go, poświęcając także i własne życie? Chodziło tu o honor, taki jaki dla dziewiętnastowiecznego dżentelmena był sprawą bardzo istotną, ważniejszą niekiedy od życia. Calvin był natomiast dla oświeconego europejczyka tego czasu symbolem zepsucia i ciemnoty umysłowej, a do tego zbrodniarzem przeciw drugiemu człowiekowi, zwykłym mordercą i sadystą. Dla szanującego się dżentelmena wystarczającą obrazą było zasiadać z kimś takim przy stole. Schulz po prostu nie wytrzymał napięcia.
Do jednego można by się jednak przyczepić w tej scenie – mianowicie bardziej prawdopodobne byłoby wyzwanie Calvina na pojedynek przez Schulza, a nie nagłe zamordowanie, jednak to zapewne trzeba zrzucić na karby chęci zaskoczenia widza.
Nie ma sensu oceniać „Django” jak film historyczny, gdyż takim po prostu nie jest. Warto jednak mieć świadomość, że wobec tego faktu, nie stara się on nawet przedstawić historii zgodnie z faktami. Okazuje się jednak, że mimo takiej swobody, autorzy podeszli do matki wszelkich nauk z należytym szacunkiem. Oprócz sadystycznej poetyki, jaką Tarantino najwyraźniej lubi, nie można mówić o jakichś większych błędach.

3 komentarze:

  1. Nie historyczny, to masz racje, ale najlepszy film przeciwko niewolnictwie przy ktorym nie ma sie uczucia ze pruboje nas caly czas napominac!

    OdpowiedzUsuń
  2. Primo - strasznie lubię Waszego bloga i brawo za pomysł(: :)
    Secundo - co do sposobu traktowania niewolników - rzeczywiście tu nie ma zgodności wśród historyków; dużo racji w tym, co mówisz, że należało o nich dbać z tej prostej przyczyny, że kupienie nowego byłoby średnio opłacalne. Natomiast co do buntu - tu już sytuacja była nieco inna. Historia Stanów odnotowała baaardzo nieliczne takie przypadki i chyba żaden z nich nie był specjalnie udany. A to dlatego, że: a) mimo wszystko niewolnicy stanowili w społeczeństwie mniejszość, b) plantacje były od siebie często bardzo oddalone, więc jakakolwiek próba zorganizowania czegoś 'większego' była logistycznie trudna do wykonania [jak się mieli kontaktować?]; nie mówiąc już o dostępie do broni.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się Django bardzo podobał , już miałem stawiać 10 na filmwebie, aż do tej sceny! Po co Schultz miałby wtedy strzelać, zabijać kilkanaście niewinnych bądź co bądź osób, niweczyć swoją misję pomocy Django i jeszcze tracić życie? Kogoś strzelającego znienacka nie sposób nazwać honorowym, także to słaba motywacja. Tarantino spieprzył cały scenariusz, żeby sobie na końcu zrobić rozpierduchę, co lubi najbardziej. A że jest to nie logiczne i "offcharacter"? Who cares! Ważne, że fajnie murzyn strzela do białych...

    OdpowiedzUsuń