Kryzys Kubański był
jednym z najgorętszych okresów w historii świata. Jeszcze nigdy
wcześniej, ani też nigdy później świat nie znajdował się tak
blisko od wojny nuklearnej. Jedna nieuważna decyzja, nieprzemyślane
słowa, przeoczenie drobnego szczegółu mogło doprowadzić do
niewyobrażalnego konfliktu. W październiku 1962 roku, amerykańskie
samoloty zwiadowcze U2 wykonały serię zdjęć nad Kubą, wojskowi
dopatrzyli się na nich montowanych właśnie wyrzutni rakietowych.
Amerykanie musieli zareagować, pytaniem było jednak: jak?
Rozpoczęło się trzynaście gorących dla amerykańskiej dyplomacji
dni. O tych właśnie wydarzeniach traktuje film Rogera Donaldsona z
2000 roku.
Pomimo że okres ten
jest niewątpliwie fascynujący jest to chyba jedyny fabularny film
opowiadający o tamtych wydarzeniach. Jego autorzy jako swoje źródło
podają pozycję „The Kennedy Tapes”, zawierającą nagrania z
Białego Domu z okresu właśnie Kryzysu Kubańskiego. Film jednak
nosi taki sam tytuł jak książka Roberta Kennedy'ego – brata
prezydenta i ówczesnego Prokuratora Generalnego, również
opowiadająca o wydarzeniach Kryzysu z wewnątrz Białego Domu. Można
więc podejrzewać, że i na tej pozycji się opierano.
Pozostawiając ocenę
techniczną filmu osobom d tego przeznaczonym, przejdę do analizy
jego przydatności pod względem historycznym. Zacznijmy od tego
rzeczy złych, których choć może jest mniej, to zdecydowanie
wpływają na znaczenie filmu. Przede wszystkim najbardziej rzucająca
się w oczy postać i nie, nie mam tu na myśli prezydenta
Kennedy'ego. Wszyscy odchodzą w cień gdy na planie pojawia się
Kenny O'Donnell! Postać grana oczywiście przez największą gwiazdę
filmu Kevina Costnera. To, w teorii, jego oczami oglądamy wydarzenia
w Białym Dom. Naprawdę nie rozumiem czemu scenarzysta nie wybrał
na głównego bohatera filmu rzeczywistą „gwiazdę”, czyli JFK.
Niestety postanowił uczynić nim O'Donnella – szefa personelu
Białego Domu i bliskiego przyjaciela braci Kennedych. O'Donnell stał
się w moim mniemaniu postacią groteskową: jego znaczenie zostało
wprost niewiarygodnie wyolbrzymione. Osobie która nie zna kulis
wydarzeń może się wydawać, że gdyby nie on wojna byłaby
nieunikniona. To O'Donnell kieruje prezydentem, wszystkie najlepsze
rady wychodzą od niego, to on ratuje go przed drapieżnością
wojskowych jastrzębi, on wreszcie funduje Johnowi Robertowi
uspokajającą przemową dzięki czemu mogą oni, odpowiednio,
wystąpić z orędziem i spotkać się z ambasadorem Dobryninem. Na
ironię zakrawa fakt, że Arthur Schlessinger, znany historyk i
współpracownik Johna, stwierdził, iz O'Donnell nie miał nic do
powiedzenia w sprawie Kryzysu Kubańskiego. Wydaje mi się, że można
było znaleźć sobie innego, lepszego bohatera...
Kolejnym problemem,
który narasta wraz z rozwojem akcji jest postawa wojskowych:
wspomnianych „jastrzębi”. Nie jest zaskoczeniem, że frakcja
wojskowa prawie zawsze jest za rozwiązaniem siłowym (spójrzmy
chociaż na film „Dr. Strangelove...” Kubricka, świetną
groteskę kryzysu nuklearnego), jednak sposób w jaki zostali oni
zaprezentowani w „Trzynastu dniach” jest grubą przesadą. Cały
sztab wojskowy jest z zasady grupą twardogłowych szaleńców,
których celem jest jedynie wojna za wszelką cenę, nawet jeżeli
miałoby to się odbyć za plecami prezydenta. Robią wszystko by
postawić Kennedy'ego przed faktem dokonanym (sytuację oczywiście
ratuje O'Donnell każąc pilotom kłamać na temat tego czy byli
ostrzeliwani – kompletna bzdura). Wojskowi rzeczywiście
proponowali rozwiązania siłowe: atak samolotowy i inwazja, były to
jednak propozycji i gdy prezydent zdecydował się nie rozwiązanie
pokojowe bynajmniej nie próbowali działać za jego plecami. Jedyną
rozsądną osobą wydaje się być prezydent (i O'Donnell rzecz
jasna)i, choć w znacznie mniejszym stopniu, jego brat. Pozostali są
albo zaślepionymi żołnierzami, słabi i nieudolni (Adlai Stevenson
w którego nikt nie wierzył) albo w filmie nie istnieją (zadziwia
brak wiceprezydenta Lyndona B. Johnsona).
Wreszcie na koniec parę
dobrych słów. Na pewno na pochwałę zasługuje atmosfera kryzysu,
bezsilności i stałego zagrożenia. Jedna z ciekawszych scen jest
gdy O'Donnell (a któż by inny!) przechadza się po zmroku ulicami
Waszyngtonu i widzi ogromną kolejkę przed kościołem do spowiedzi.
Przed nimi stoi szyld z napisem: „Spowiedź 24h. Módl się o
pokój”. Na uwagę zasługują też takie smaczki jak chociażby
przyjazd uczestników debaty w Białym Domu ściśniętych w zaledwie
kilku samochodach (media gdyby zauważyły kilkanaście limuzyn
podjeżdżających w nocy mogłyby zacząć coś podejrzewać). Nie
zabrakło także słynnej frazy (choć jakże inaczej przedstawia się
ona w kontekście filmu!): „Zaletą rozwiązań siłowych, jest to
że nie będzie nikogo kto mógłby je potem ocenić”. Wydarzenia
przedstawione w filmie są kompletne i nie mijają się z reguły z
prawda historyczną. Nie można się też przyczepić do
charakteryzacji, wystroju wnętrz czy ulic.
Z pewnością film ten
posiada liczne zalety. Do najważniejszych z nich należy kompleksowe
i dokładne przedstawienie wydarzeń z października 1962 roku.
Wszystkie najważniejsze wydarzenia są w filmie zaprezentowane.
Jednakże autorzy chcieli przedstawić także wydarzenia „za
zamkniętymi drzwiami” w Waszyngtonie, a te wskutek wielu
przeinaczeń i naciągnięć zupełnie nie odpowiadają
rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz