wtorek, 20 sierpnia 2013

Trzynaście dni

Kryzys Kubański był jednym z najgorętszych okresów w historii świata. Jeszcze nigdy wcześniej, ani też nigdy później świat nie znajdował się tak blisko od wojny nuklearnej. Jedna nieuważna decyzja, nieprzemyślane słowa, przeoczenie drobnego szczegółu mogło doprowadzić do niewyobrażalnego konfliktu. W październiku 1962 roku, amerykańskie samoloty zwiadowcze U2 wykonały serię zdjęć nad Kubą, wojskowi dopatrzyli się na nich montowanych właśnie wyrzutni rakietowych. Amerykanie musieli zareagować, pytaniem było jednak: jak? Rozpoczęło się trzynaście gorących dla amerykańskiej dyplomacji dni. O tych właśnie wydarzeniach traktuje film Rogera Donaldsona z 2000 roku.
Pomimo że okres ten jest niewątpliwie fascynujący jest to chyba jedyny fabularny film opowiadający o tamtych wydarzeniach. Jego autorzy jako swoje źródło podają pozycję „The Kennedy Tapes”, zawierającą nagrania z Białego Domu z okresu właśnie Kryzysu Kubańskiego. Film jednak nosi taki sam tytuł jak książka Roberta Kennedy'ego – brata prezydenta i ówczesnego Prokuratora Generalnego, również opowiadająca o wydarzeniach Kryzysu z wewnątrz Białego Domu. Można więc podejrzewać, że i na tej pozycji się opierano.
Pozostawiając ocenę techniczną filmu osobom d tego przeznaczonym, przejdę do analizy jego przydatności pod względem historycznym. Zacznijmy od tego rzeczy złych, których choć może jest mniej, to zdecydowanie wpływają na znaczenie filmu. Przede wszystkim najbardziej rzucająca się w oczy postać i nie, nie mam tu na myśli prezydenta Kennedy'ego. Wszyscy odchodzą w cień gdy na planie pojawia się Kenny O'Donnell! Postać grana oczywiście przez największą gwiazdę filmu Kevina Costnera. To, w teorii, jego oczami oglądamy wydarzenia w Białym Dom. Naprawdę nie rozumiem czemu scenarzysta nie wybrał na głównego bohatera filmu rzeczywistą „gwiazdę”, czyli JFK. Niestety postanowił uczynić nim O'Donnella – szefa personelu Białego Domu i bliskiego przyjaciela braci Kennedych. O'Donnell stał się w moim mniemaniu postacią groteskową: jego znaczenie zostało wprost niewiarygodnie wyolbrzymione. Osobie która nie zna kulis wydarzeń może się wydawać, że gdyby nie on wojna byłaby nieunikniona. To O'Donnell kieruje prezydentem, wszystkie najlepsze rady wychodzą od niego, to on ratuje go przed drapieżnością wojskowych jastrzębi, on wreszcie funduje Johnowi Robertowi uspokajającą przemową dzięki czemu mogą oni, odpowiednio, wystąpić z orędziem i spotkać się z ambasadorem Dobryninem. Na ironię zakrawa fakt, że Arthur Schlessinger, znany historyk i współpracownik Johna, stwierdził, iz O'Donnell nie miał nic do powiedzenia w sprawie Kryzysu Kubańskiego. Wydaje mi się, że można było znaleźć sobie innego, lepszego bohatera...
Kolejnym problemem, który narasta wraz z rozwojem akcji jest postawa wojskowych: wspomnianych „jastrzębi”. Nie jest zaskoczeniem, że frakcja wojskowa prawie zawsze jest za rozwiązaniem siłowym (spójrzmy chociaż na film „Dr. Strangelove...” Kubricka, świetną groteskę kryzysu nuklearnego), jednak sposób w jaki zostali oni zaprezentowani w „Trzynastu dniach” jest grubą przesadą. Cały sztab wojskowy jest z zasady grupą twardogłowych szaleńców, których celem jest jedynie wojna za wszelką cenę, nawet jeżeli miałoby to się odbyć za plecami prezydenta. Robią wszystko by postawić Kennedy'ego przed faktem dokonanym (sytuację oczywiście ratuje O'Donnell każąc pilotom kłamać na temat tego czy byli ostrzeliwani – kompletna bzdura). Wojskowi rzeczywiście proponowali rozwiązania siłowe: atak samolotowy i inwazja, były to jednak propozycji i gdy prezydent zdecydował się nie rozwiązanie pokojowe bynajmniej nie próbowali działać za jego plecami. Jedyną rozsądną osobą wydaje się być prezydent (i O'Donnell rzecz jasna)i, choć w znacznie mniejszym stopniu, jego brat. Pozostali są albo zaślepionymi żołnierzami, słabi i nieudolni (Adlai Stevenson w którego nikt nie wierzył) albo w filmie nie istnieją (zadziwia brak wiceprezydenta Lyndona B. Johnsona).
Wreszcie na koniec parę dobrych słów. Na pewno na pochwałę zasługuje atmosfera kryzysu, bezsilności i stałego zagrożenia. Jedna z ciekawszych scen jest gdy O'Donnell (a któż by inny!) przechadza się po zmroku ulicami Waszyngtonu i widzi ogromną kolejkę przed kościołem do spowiedzi. Przed nimi stoi szyld z napisem: „Spowiedź 24h. Módl się o pokój”. Na uwagę zasługują też takie smaczki jak chociażby przyjazd uczestników debaty w Białym Domu ściśniętych w zaledwie kilku samochodach (media gdyby zauważyły kilkanaście limuzyn podjeżdżających w nocy mogłyby zacząć coś podejrzewać). Nie zabrakło także słynnej frazy (choć jakże inaczej przedstawia się ona w kontekście filmu!): „Zaletą rozwiązań siłowych, jest to że nie będzie nikogo kto mógłby je potem ocenić”. Wydarzenia przedstawione w filmie są kompletne i nie mijają się z reguły z prawda historyczną. Nie można się też przyczepić do charakteryzacji, wystroju wnętrz czy ulic.
Z pewnością film ten posiada liczne zalety. Do najważniejszych z nich należy kompleksowe i dokładne przedstawienie wydarzeń z października 1962 roku. Wszystkie najważniejsze wydarzenia są w filmie zaprezentowane. Jednakże autorzy chcieli przedstawić także wydarzenia „za zamkniętymi drzwiami” w Waszyngtonie, a te wskutek wielu przeinaczeń i naciągnięć zupełnie nie odpowiadają rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz